niedziela, 17 lipca 2016

Raka niech leczy onkolog! Zabierz kota do specjalisty!

Dlaczego nowotwór Twojego kota ma leczyć weterynarz „pierwszego kontaktu”? Twój kot również potrzebuje specjalisty! A co więcej cena wizyty u „zwykłego” weterynarza praktycznie nie różni się od tej, jaką zapłacisz u lekarza weterynarii, który specjalizuje się w leczeniu choroby Twojego kota!
Jeśli Twój kot ma guza, narośl IDŹ DO ONKOLOGA! ZRÓB BADANIA HISTOPATOLOGICZNE!

Daguś u onkologa, czeka na wizytę.

Możesz pomyśleć, że przesadzam. Opowiem Ci teraz historię mojego Dagusia, który właśnie przez taką opieszałość i ślepe zaufanie w weterynarzy cierpiałby jeszcze bardziej!

 Po 14 dniach po operacji Dagome dowiedziałam się że ma on płaskonabłonkowy nowotwór złośliwy z którym nic nie można już zrobić. Wiadomość ta nadeszła tak późno ponieważ jak się okazało zgubiono próbkę z wycinkami do badania…
Te 14 dni były istną gehenną. Dagome po kilku dniach po operacji zaczął bardzo cierpieć i nikt nie wiedział co mu dolega (oczywiście na jego zły stan składało się wywołany przez „lekarza” wstrząs na skutek źle dobranych leków oraz zarażenie go podczas operacji gronkowcem złocistym, który „wylewał” mu się z głowy, ale o tym jeszcze napiszę w osobnym poście). Kilka razy zostawiałam go nawet na całodniowe obserwację w klinice, gdzie po omacku aplikowano mu różne leki: a to antybiotyki na beztlenowce, a to na tlenowce, a to jakiś sterydzik itp. Mój kot miał raka i przez 14 dni od operacji nikt nic z tym nie robił, a nowotwór rozwijał się bo czemu nie skoro „droga wolna”. No i przyszedł wyrok. Co zrobił lekarz? To brzmiało mniej więcej tak:
Wet.: „ Jest nowotwór, proszę podawać Encorton tak jak rozpisałem i po 20-30 dniach do kontroli”.
Ja: „A coś przeciwbólowego? On przecież ma raka, widzę jak cierpi?!
Wet.: „ Hmmmm, no to jak go będzie boleć to proszę mu dać Pyralginę”.
Ja: „!!!!!! Proszę mi przepiać Bunondol w zastrzykach, on ma raka!”
Wet.: „No dobra, dajcie tej Pani 2 ampułki”

Ręce opadają. Opieka paliatywna równa 0.

Encorton nie pomagał. Dagome czuł się fatalnie, gasł w oczach. Gorączkował.
Znalazłam weterynarza onkologa. Pojechałam na wizytę. Po godzinie rozmowy (!) mój kot miał ułożony cały plan dalszego postepowania, łącznie z zaaplikowanymi lekami, które pozwoliły mu w dobrej kondycji pożyć jeszcze kilka tygodni. Ten lekarz odkrył zarażenie gronkowcem w uchu Dagusia, przepisał w zgodzie ze stanem nerek i wątroby odpowiednie leki, dobrał odpowiednią dietę i zabezpieczył probiotykami. Wyposażył mnie w leki na gorączki i kroplówki na przepłukiwanie nerek. W każdej chwili mogłam zadzwonić, zapytać, napisać e-maila. Kontrole polegały na sprawdzeniu płuc (czy nie ma przerzutów) w RTG, moczu itp. (w ludzkiej cenie). Co kilka dni konsultowałam z tym onkoweterynarzem telefonicznie dalsze postępowanie w zgodzie z kondycją Dagome. To była prawdziwa opieka paliatywna. Przy tym lekarz cały czas nadzorował by kota nie męczyć i by podjąć decyzję o eutanazji we właściwym czasie, czyli tym ostatecznym, kiedy faktycznie nie można już nic zrobić.
Jednak ten dramatyczny moment od czasu zdiagnozowania nowotworu mogą dzielić jeszcze piękne tygodnie ŻYCIA!

ZABIERZ KOTA DO SPECJALISTY ONKOLOGA, niektóre rodzaje złośliwego raka można poskromić na kilka długich lat, a leczenie nie zdemoluje Twojego domowego budżetu i kociego organizmu. Raka niech leczy onkolog!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz